Mazowiecki Gravel 2023 – mała porażka

Jeśli podoba ci się to co robię to będę wdzięczny jeśli postawisz mi wirtualną kawę. Dzięki 🙂

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Poza jazdą turystyczną, którą najbardziej lubię, czasem się skuszę na jakiś wyścig czy maraton rowerowy. 🚴‍♂️🚴‍♂️🚴‍♂️ No i cóż … Tym razem do końca się nie udało 😢😢😢. Plan był taki żeby w tym roku przejechać Mazowiecki Gravel na krótszym dystansie w trybie turystycznym. Czyli podzielić 255 km trasy na dwa dni: 160 km + 95 km a przy okazji zobaczyć jak najwięcej. Zadanie nie wydawało się bardzo trudne szczególnie że w zeszłym roku przejechałem MG 220 km w jeden dzień. Ale jak to bywa z planami, rzeczywistość je szybko weryfikuje. Start z Wilanowa miałem o 8.40. I tu już się zaczęły problemy. Zaspałem. No i się zaczęło. Pędem, pędem … Nie zjadłem śniadania. Na start przyjechałem na styk. Pierwsze kilometry nie wróżyły tragedii, ruszyłem dosyć żwawo. 🚴‍♂️🚴‍♂️🚴‍♂️Przejazd przez Warszawę wzdłuż Wisły szutrowymi ścieżkami był bardzo fajny. Tak samo jak przejazd wzdłuż Kanału Żerańskiego. Pierwszy postój zaplanowałem na 46 km w porcie w Nieporęcie nad Zalewem Zegrzyńskim. 😀😀😀 Większość uczestników wybrała na postój McD lub liczne stacje benzynowe w Nieporęcie. Ja miałem się nie spieszyć. Zatrzymałem się w kawiarni z widokiem na port. Pyszna kanapka z mozarellą i pomidorami, drożdżówka z malinami i kawa naładowały mnie energię. 🥪🥪🥪Teraz miało być już zdecydowanie lepiej. Niestety na jakimś 50-60 km zaczęło pobolewać mnie kolano. Pomyślałem że może się rozejdzie. Jakoś dotarłem nad Bug. Kolejnym turystycznym przystankiem była miejscowość Kuligów gdzie znajduje się świetny Skansen w Kuligowie nad Bugiem. Kupiłem bilet (całe 18 zł) i zwiedziłem niewielki ale bardzo sympatyczny skansen. Ciekawostką dla mnie była informacja że w Kuligowie kursuje tramwaj wodny. Zajrzałem zatem do tzw. „portu”. Następnym punktem programu wycieczki miał być pałac w Ślężanach. Niestety przegapiłem tę miejscowość. Zajrzałem na przeprawę brodem przez rzekę Fiszor, przez który przeprawiali się uczestnicy MG500. Świetny był ten pitstop zorganizowany przez mieszkańców (woda, banany i scenografia). Kolejnym turystycznym miejscem na trasie był Rezerwat Przyrody Śliże. Dla uczestników był oczywiście utrudnieniem ale zarazem urozmaiceniem trasy. Były powalone przez bobry drzewa, wąskie ścieżki w jagodzinach oraz ukryte w lesie jeziorko. Kolano bolało coraz bardziej. Na 130 km dotarłem na oficjalny pitstop na zamku w  Liwie (muszę tu kiedyś przyjechać specjalnie). Historia zamku sięga XV w. Był to zamek graniczny nad rzeką Liwiec pomiędzy Księstwem Mazowieckim a Litwą. Został zniszczony (jak większość polskich zamków) podczas potopu szwedzkiego. Ohhh ci Szwedzi. Zwiedzić się nie dało bo na zamku był zlot motocyklistów. Po odpoczynku i pysznej zupie. Może to jednak był bigos? Coś pomiędzy ale pyszne. Ruszyłem dalej. Tu zaczęły się piachy, przeprawa brodem przez jakąś rzeczkę, kolano bolało coraz bardziej a tu jeszcze 40 km do noclegu. Postanowiłem dotoczyć się do noclegu, przespać i zdecydować rano co robić dalej. Na całej trasie spotkałem moc sympatycznych uczestników i lokalnych mieszkańców. I gdy myślałem że chyba nie dojadę zjawił się jakiś lokalny rowerzysta, który wyjechał na wieczorną przejażdżkę. I od słowa do słowa: a co to za wyścig?, a gdzie?, a ile km? Postanowił jechać ze mną. I tak ze 25 km jechaliśmy razem. Kilometry zaczęły znikać szybciej bo tu gadu, gadu. Rozstaliśmy się na parę kilometrów przed moim noclegiem. Zatrzymałem się jeszcze w sklepie na zakupy na kolację i śniadanie. Po przejechaniu 173 km dotarłem na nocleg w Stajnia Kruki . I tu znów spotkałem się z wielką serdecznością. Właścicielka, gdy dowiedziała się ile przejechałem kilometrów, że jestem zmęczony i że boli mnie kolano dała mi inny pokój, z wielkim wygodnym łóżkiem. Miałem również do dyspozycji wannę z bąbelkami. Otrzymałem też specjalny zimny kompres na kolano. Godzina w tej wannie plus okłady zdecydowanie poprawiły stan mojego kolana. Wyspałem się solidnie. Na drugi dzień zostało ok. 100 km. Niby blisko ale kolano ciągle bolało. Podjąłem decyzję żeby nie kontynuować jazdy. Bałem się że je rozwalę i mogę mieć potem miesiąc leczenia kontuzji (już tak miałem). A cały sezon rowerowy przed nami. Okazało się że w miejscowości Mrozy (3 km od noclegu) jest stacja kolejowa. Zatem hop na stację. Tu spotkałem jeszcze jednego uczestnika, który niestety jak ja, zrezygnował z dalszej jazdy. Tu dla niego też podziękowania bo zabrał mój tracker i odwiózł na metę. Podróż do W-wy spędziliśmy miło gawędząc, szczególnie że dosiadła się miła ok. 70-letnia kolarka z fajną Meridką. No naprawdę tylu sympatycznych ludzi dawno nie miałem przyjemności spotkać. A skoro już dotarłem PKP do W-wy i miałem 1,5 h wolnego do pociągu do domu, to jeszcze odrobinę pozwiedzałem naszą stolicę. Czy zatem można połączyć ultramaraton z turystyką??? Chyba można. Szkoda mi trochę tego drugiego dnia… Miał być jeszcze Jeruzal, gdzie kręcono serial „Ranczo”, Mazowiecki Park Krajobrazowy i Góra Kalwaria. No ale trudno😀😀😀

Facebook
YouTube
Instagram